|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ChockoShake
Obserwator
Dołączył: 16 Wrz 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany: Nie 18:16, 20 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu sporunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ChockoShake dnia Nie 18:17, 20 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Sonea
Fanatyk
Dołączył: 03 Lip 2009
Posty: 1071
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Świat. Płeć:
|
Wysłany: Wto 21:25, 22 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu sporunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mitake
Stały Bywalec
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Ztamtąd Płeć:
|
Wysłany: Czw 19:16, 24 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu sporunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył. Miał nadzieję, że dzięki temu Nieznajomy spadnie z dachu. Niestety, przeliczył się. Po chwili jego przednia szyba została zbita. Mężczyzna zasłonił się przed odłamkami szkła. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył, że On siedzi obok.
//Sonea, nie zmieniaj proszę ciągle osoby, w które piszemy//
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonea
Fanatyk
Dołączył: 03 Lip 2009
Posty: 1071
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Świat. Płeć:
|
Wysłany: Czw 20:33, 24 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
// aaa, bo ja chyba piszę z 3os, ja? )//
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu sporunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył. Miał nadzieję, że dzięki temu Nieznajomy spadnie z dachu. Niestety, przeliczył się. Po chwili jego przednia szyba została zbita. Mężczyzna zasłonił się przed odłamkami szkła. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył, że On siedzi obok. Nie wiedział, jakim cudem się tu dostał, lecz czuł, że szybko stąd nie pójdzie. Więc zaczął patrzyć na drogę, nie patrząc na Nieznajomego. Starał się skupić, na tym co robi, nie chciał wypadku, gdyż ostatni skończył się tragicznie. To w nim stracił tak wiele.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Egoistka
Uzależniony
Dołączył: 24 Lip 2009
Posty: 627
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Szczecin Płeć:
|
Wysłany: Nie 16:28, 27 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu sporunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył. Miał nadzieję, że dzięki temu Nieznajomy spadnie z dachu. Niestety, przeliczył się. Po chwili jego przednia szyba została zbita. Mężczyzna zasłonił się przed odłamkami szkła. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył, że On siedzi obok. Nie wiedział, jakim cudem się tu dostał, lecz czuł, że szybko stąd nie pójdzie. Więc zaczął patrzyć na drogę, nie patrząc na Nieznajomego. Starał się skupić, na tym co robi, nie chciał wypadku, gdyż ostatni skończył się tragicznie. To w nim stracił tak wiele.
Davis przymknął powieki. Wszystko wydawało mu się tak realne, jakby znowu przeżywał wszystko od nowa. Widział każdy szczegól; odłamki szkła błyszczące jak diamenty, intensywny kolor krwii, ostre południowe słońce. Słyszał pisk hamujących samochodów i odgłosy syren policyjnych. Zupełnie tak jak teraz...
Davis otworzył nagle oczy i z przerażeniem zobaczył w tylnym lusterku dwa policyjne radiowozy jadące prosto w jego kierunku.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Egoistka dnia Nie 16:29, 27 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mitake
Stały Bywalec
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Ztamtąd Płeć:
|
Wysłany: Czw 18:02, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu sporunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył. Miał nadzieję, że dzięki temu Nieznajomy spadnie z dachu. Niestety, przeliczył się. Po chwili jego przednia szyba została zbita. Mężczyzna zasłonił się przed odłamkami szkła. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył, że On siedzi obok. Nie wiedział, jakim cudem się tu dostał, lecz czuł, że szybko stąd nie pójdzie. Więc zaczął patrzyć na drogę, nie patrząc na Nieznajomego. Starał się skupić, na tym co robi, nie chciał wypadku, gdyż ostatni skończył się tragicznie. To w nim stracił tak wiele.
Davis przymknął powieki. Wszystko wydawało mu się tak realne, jakby znowu przeżywał wszystko od nowa. Widział każdy szczegól; odłamki szkła błyszczące jak diamenty, intensywny kolor krwii, ostre południowe słońce. Słyszał pisk hamujących samochodów i odgłosy syren policyjnych. Zupełnie tak jak teraz...
Davis otworzył nagle oczy i z przerażeniem zobaczył w tylnym lusterku dwa policyjne radiowozy jadące prosto w jego kierunku. Chciał się zatrzymać, jednak ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Jakby wbrew swojej woli przyspieszył i skręcił gwałtownie w niewielką uliczkę. Z przerażeniem spojrzał na mężczyznę siedzącego obok (jakim cudem on znalazł się na tylnym siedzeniu?!).
- Patrz na drogę - mrukną pasażer, wyjmując z kieszeni pistolet. - Ja się nimi zajmę - mruknął, a gdy odwracał się do tyłu w jego niebieskich oczach można było dostrzec jakiś dziwny, czerwony przebłysk. Ben (a może Davis?) zdawał sobie sprawę, że nie wróży to nic dobrego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonea
Fanatyk
Dołączył: 03 Lip 2009
Posty: 1071
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Świat. Płeć:
|
Wysłany: Czw 11:08, 11 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu sporunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył. Miał nadzieję, że dzięki temu Nieznajomy spadnie z dachu. Niestety, przeliczył się. Po chwili jego przednia szyba została zbita. Mężczyzna zasłonił się przed odłamkami szkła. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył, że On siedzi obok. Nie wiedział, jakim cudem się tu dostał, lecz czuł, że szybko stąd nie pójdzie. Więc zaczął patrzyć na drogę, nie patrząc na Nieznajomego. Starał się skupić, na tym co robi, nie chciał wypadku, gdyż ostatni skończył się tragicznie. To w nim stracił tak wiele.
Davis przymknął powieki. Wszystko wydawało mu się tak realne, jakby znowu przeżywał wszystko od nowa. Widział każdy szczegól; odłamki szkła błyszczące jak diamenty, intensywny kolor krwii, ostre południowe słońce. Słyszał pisk hamujących samochodów i odgłosy syren policyjnych. Zupełnie tak jak teraz...
Davis otworzył nagle oczy i z przerażeniem zobaczył w tylnym lusterku dwa policyjne radiowozy jadące prosto w jego kierunku. Chciał się zatrzymać, jednak ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Jakby wbrew swojej woli przyspieszył i skręcił gwałtownie w niewielką uliczkę. Z przerażeniem spojrzał na mężczyznę siedzącego obok (jakim cudem on znalazł się na tylnym siedzeniu?!).
- Patrz na drogę - mrukną pasażer, wyjmując z kieszeni pistolet. - Ja się nimi zajmę - mruknął, a gdy odwracał się do tyłu w jego niebieskich oczach można było dostrzec jakiś dziwny, czerwony przebłysk. Ben (a może Davis?) zdawał sobie sprawę, że nie wróży to nic dobrego.
Wystarczyło kilka strzałów, a wozy natychmiast straciły przyczepność i zderzyły się.
- Jedź dalej! - krzyknął nieznajomy. - Musisz im uciec!
W tym momencie kierowca wzdrygnął się. Nie wiedział co się z nim dzieje, co on wogóle robi. Chciał tylko jednego. Obudzić się.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sonea dnia Czw 11:08, 11 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blueberry
Fanatyk
Dołączył: 16 Lis 2009
Posty: 1068
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z owond. Płeć:
|
Wysłany: Wto 22:01, 09 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej, co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki. "Chyba się zakochałem" - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach". Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna. Mona Lisa była naprawdę piękna- pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta. Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nią zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy. Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył się jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział ON, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę.- pasażer z tyłu spiorunował go wściekłym wzrokiem.- Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić.- powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego?- zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechy zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było Co zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem "Ben". Dlaczego tak do mnie mówisz? Ja jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo On, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz no i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On. Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie "Ben"?! I czemu ja, zacząłem na niego mówić "On"?!
- Kim ty właściwie jesteś - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył. Miał nadzieję, że dzięki temu Nieznajomy spadnie z dachu. Niestety, przeliczył się. Po chwili jego przednia szyba została zbita. Mężczyzna zasłonił się przed odłamkami szkła. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył, że On siedzi obok. Nie wiedział, jakim cudem się tu dostał, lecz czuł, że szybko stąd nie pójdzie. Więc zaczął patrzyć na drogę, nie patrząc na Nieznajomego. Starał się skupić, na tym co robi, nie chciał wypadku, gdyż ostatni skończył się tragicznie. To w nim stracił tak wiele.
Davis przymknął powieki. Wszystko wydawało mu się tak realne, jakby znowu przeżywał wszystko od nowa. Widział każdy szczegół; odłamki szkła błyszczące jak diamenty, intensywny kolor krwi, ostre południowe słońce. Słyszał pisk hamujących samochodów i odgłosy syren policyjnych. Zupełnie tak jak teraz...
Davis otworzył nagle oczy i z przerażeniem zobaczył w tylnym lusterku dwa policyjne radiowozy jadące prosto w jego kierunku. Chciał się zatrzymać, jednak ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Jakby wbrew swojej woli przyspieszył i skręcił gwałtownie w niewielką uliczkę. Z przerażeniem spojrzał na mężczyznę siedzącego obok (jakim cudem on znalazł się na tylnym siedzeniu?!).
- Patrz na drogę - mruknął pasażer, wyjmując z kieszeni pistolet. - Ja się nimi zajmę - mruknął, a gdy odwracał się do tyłu w jego niebieskich oczach można było dostrzec jakiś dziwny, czerwony przebłysk. Ben (a może Davis?) zdawał sobie sprawę, że nie wróży to nic dobrego.
Wystarczyło kilka strzałów, a wozy natychmiast straciły przyczepność i zderzyły się.
- Jedź dalej! - krzyknął nieznajomy. - Musisz im uciec!
W tym momencie kierowca wzdrygnął się. Nie wiedział co się z nim dzieje, co on wogóle robi. Chciał tylko jednego. Obudzić się.
Uszczypnął się szybko w rękę. Rozszerzyły mu się źrenice, gdy nie poczuł bólu. Ze zdziwieniem rozglądnął się wokół - przyglądnął się odłamkom szkła na swoich kolanach, brunatnej krwi...
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, resztki szyby zniknęły. Z chytrym uśmieszkiem spojrzał się w bok - ponurego towarzysza także nie było - tak samo jak radiowozów. Był tylko on, on, Mona Lisa, i pusta ulica...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
satanek
Administrator
Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 7:32, 13 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Efekt końcowy zabawy:
Czarny Mercedes zatrzymał się przed ogromnym, oszklonym budynkiem. Mężczyzna otworzył drzwi samochodu i wyskoczył z jego wnętrza. Sprawiał wrażenie radosnego. Oparł się tyłem o samochód i przymknął oczy. Myślał, o tym co się stało, a dokładniej - co zrobił. Nie mógł ochłonąć. Wciąż widział przed oczami ten wyraźny obraz śmierci. Westchnął. Nadal nie wiedział jakim cudem malarz tak pięknie oddał cały jej majestat. Lekko rozchylił powieki.
- Chyba się zakochałem - pomyślał Mężczyzna, a z jego ust wydobyło się długie "Ach".
Spojrzał na tylne siedzenie. Ukochana była na swoim miejscu. Nie mógł się nadziwić, jaka była piękna, a jednocześnie nierealna.
- Mona Lisa była naprawdę piękna - pomyślał. - Nie wiem, co się stanie, ale wiem, że nikt jej już nie znajdzie - uznał i wszedł do budynku,w którym znajdowała się publiczna toaleta.
Oczywiście, że bał się o swoją Monę na tylnym siedzeniu, ale potrzeba była silniejsza. Gdy już załatwił sprawę, pośpiesznie wyszedł z brudnego pomieszczenia. Kiedy znalazł się na zewnątrz, z tylnej kieszeni wyciągnął ostatniego papierosa. Powoli spalał go, cały czas zastanawiając się czy dobrze zrobił. Wreszcie wrócił do swojego czarnego Mercedesa. Usiadł na siedzeniu kierowcy, obrócił się do tyłu i zobaczył coś, czego w tym momencie najmniej się spodziewał. Nie chciał, by akurat ON tu się zjawił. Otóż, tajemnicza postać wiedziała, że ukradł obraz. Wiedziała, co chce z nim zrobić. Przestraszył się nie na żarty. A jeśli doniesie policji? A jeśli, co gorsza, zażąda zwrotu Mona Lisy? Na całe szczęście On nie chciał żadnej z tych rzeczy. Patrzył jedynie na niego. Wyglądał na strapionego ale i podekscytowanego. Jeszcze raz spojrzał na Monę. Była. Odetchnął z ulgą.
- Czego chcesz? - zapytał, a jego głos był suchy i zimny.
- Posiedzieć - odpowiedział On, głosem równie wypranym z emocji.
-Znajdź sobie ławkę. - Pasażer z tyłu spiorunował go wściekłym wzrokiem. - Jak się tu dostałeś?
On przemilczał odpowiedź.
- Nie możesz tego zrobić - powiedziała po minucie ciszy tajemnicza postać.
- Przekonamy się.
- Zabiję cię, jeśli to zrobisz.
- A co ty masz z tym wspólnego? - zapytał zdezorientowany Ben.
- Widzisz Ben, to ja namalowałem ten obraz. - On był już naprawdę zły, a Mężczyzna stał się zdezorientowany. Skąd pasażer znał jego imię? A poza tym, to odkąd ma na imię "Ben". Nie, nie, tak na pewno się nie nazywa. Przecież nazywa się... Mężczyzna w pośpiechu zaczął przeszukiwać kieszenie, mając nadzieję, na znalezienie tam jakiegoś dowodu tożsamości. Ach, tu jest. Davis Jefferson. No tak. Niby takie proste, a tak łatwo można o tym zapomnieć. On zaśmiał się.
- Czyżby tak trudno było zapamiętać, jak się nazywasz, Ben?
- Ale ja nie jestem Ben. Dlaczego tak do mnie mówisz? Jestem Davis.
- Jesteś tego w stu procentach pewien? - spytał szyderczo, a jego brew uniosła się.
- Tak, jestem pewny. Musiałeś mnie z kimś pomylić - zacząłem mówić szybko, byleby odwrócić jego uwagę od mojego bezcennego dzieła. - Nie wiem, kim jesteś, co tu robisz i po co mnie straszysz. Więc ucieszyłbym się, gdybyś sobie łaskawie poszedł.
- Ben, Ben, ale ty jesteś głupi - westchnął On.
Chwila! Czemu on nadal nazywa mnie Ben? I czemu ja, zacząłem na niego mówić On?
- Kim ty właściwie jesteś? - spytałem, starając się mówić spokojnie. Nie wiem, czy mi to wyszło. Lecz On nie odpowiedział. Stał kilka chwil, po czym zaczął się śmiać. Był to śmiech podobny do szurania paznokciami o tablicę. Krew mi zamarzła w żyłach. Nie wiedziałem, co robić. Mogłem tylko grać na zwłokę, by w odpowiednim momencie jakoś go zmylić i uciec z cennym obrazem.
- Wiem - odparł przybysz - że jest to dla Ciebie trudne. Oddaj go i będzie po sprawie. Ona o niczym się nie dowie. - Na te słowa zmrużyłem ze złości oczy.
- Skąd... - zacząłem, ale On zrobił coś najmniej spodziewanego. Wskoczył na dach samochodu. Wstrząs, jaki to spowodowało, był tak silny, że auto omal nie dachowało. Tego było za wiele. Davis wrzucił jedynkę i ruszył. Miał nadzieję, że dzięki temu Nieznajomy spadnie z dachu. Niestety, przeliczył się. Po chwili jego przednia szyba została zbita. Mężczyzna zasłonił się przed odłamkami szkła. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył, że On siedzi obok. Nie wiedział, jakim cudem się tu dostał, lecz czuł, że szybko stąd nie pójdzie. Zaczął więc patrzyć na drogę, nie spoglądając na Nieznajomego. Starał się skupić na tym co robi, nie chciał wypadku, gdyż ostatni skończył się tragicznie. To w nim stracił tak wiele.
Davis przymknął powieki. Wszystko wydawało mu się tak realne, jakby przeżywał to od nowa. Widział każdy szczegół; odłamki szkła błyszczące jak diamenty, intensywny kolor krwi, ostre południowe słońce. Słyszał pisk hamujących samochodów i odgłosy syren policyjnych. Zupełnie tak jak teraz...
Davis otworzył nagle oczy i z przerażeniem zobaczył w tylnym lusterku dwa policyjne radiowozy jadące w jego kierunku. Chciał się zatrzymać, jednak ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Jakby wbrew swojej woli przyspieszył i skręcił gwałtownie w niewielką uliczkę. Z przerażeniem spojrzał na mężczyznę siedzącego obok.
- Patrz na drogę - mruknął pasażer, wyjmując z kieszeni pistolet - ja się nimi zajmę - mruknął, a gdy odwracał się do tyłu, w jego niebieskich oczach można było dostrzec jakiś dziwny, czerwony przebłysk. Ben zdawał sobie sprawę, że nie wróży to niczego dobrego.
Wystarczyło kilka strzałów, a wozy natychmiast straciły przyczepność i zderzyły się.
- Jedź dalej! - krzyknął nieznajomy. - Musisz im uciec!
W tym momencie kierowca wzdrygnął się. Nie wiedział co się z nim dzieje, co robi. Chciał tylko jednego. Obudzić się.
Uszczypnął się szybko w rękę. Rozszerzyły mu się źrenice, gdy nie poczuł bólu. Ze zdziwieniem rozglądnął się wokół - przyglądnął się odłamkom szkła na swoich kolanach, brunatnej krwi...
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, resztki szyby zniknęły. Z chytrym uśmieszkiem spojrzał w bok - ponurego towarzysza także nie było - tak samo jak radiowozów. Był tylko on, on, Mona Lisa, i pusta ulica...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|